Wydarzenia bezpośrednio poprzedzające wybuch III powstania, podobnie jak wiele innych, stały się przedmiotem kontrowersji między decydentami w nich uczestniczącymi. Pozostawiły do dzisiaj pewien osad. W sporze o koncepcję powstania, gdy już zapadła decyzja o konieczności jego wzniecenia, starli się gruncie lokalnym Korfanty z reprezentantami konspiracji wojskowej: Maciejem Mielżyńskim i Michałem Grażyńskim. Doszły do tego różnice zdań między Korfantym i rządem Wincentego Witosa.
Swoje stanowisko na ten temat Korfanty wyłożył w Marzeniach i zdarzeniach zamieszczonych w 1931 r. na łamach „Polonii” z okazji 10. rocznicy III powstania, obecnie dostępnych w naukowym opracowaniu Władysława Zielińskiego1. Stamtąd wiedzę czerpali inni autorzy, w tym Józef Alojzy Gawrych, szef Wydziału Wywiadowczo-Informacyjnego (WWI) Polskiego Komisariatu Plebiscytowego2. Okazuje się jednak, że o niektórych epizodach napisał Korfanty już wcześniej wspomnieniowy artykuł, opublikowany w 1925 r. w warszawskiej „Rzeczpospolitej”. W artykule skupił się na sprawach postulowanej przez siebie linii granicznej, spotkaniu w Czarnym Lesie z konsulem Danielem Kęszyckim (bez ujawnienia nazwiska), sfingowanej wiadomości o sporządzeniu niekorzystnej dla Polski opinii Komisji Międzysojuszniczej podzielenia obszaru plebiscytowego. Ten nieznany artykuł wymaga tu przedrukowania w całości.
Wojciech Korfanty Jak wybuchło trzecie powstanie śląskie
„Rzeczpospolita” nr 121, wyd. poranne z 3 maja 1925 r.
I
Po ciężkich walkach i wytężonych mozołach odbył się nareszcie dnia 20 marca 1921 r. plebiscyt na Górnym Śląsku, który miał zadecydować o przynależności politycznej tej dzielnicy i o wyzwoleniu ludu śląskiego spod wiekowego jarzma pruskiego. W ramach przepisów Traktatu Wersalskiego wyniki plebiscytu powinny były przysądzić Polsce mniej więcej dwie trzecie terenu plebiscytowego. Wiedziałem z góry, że mimo wyników plebiscytu czeka nas jeszcze walka o interpretację przepisów Traktatu, dotyczących G. Śląska oraz o wnioski wynikające z rezultatu głosowania ludowego.
W moim przekonaniu chodziło wówczas przede wszystkim o to, by wysunąć i sprecyzować czym prędzej przedmiot dyskusji, czyli – innymi słowy – przyszłą granicę, dającą się usprawiedliwić wynikami plebiscytu. Było to zadanie trudne, niepopularne i rozdzierające serca tym, których się niejako z góry odsadzało od przynależności do Polski. Uczestnicząc w wytykaniu granic Rzeczypospolitej nieomal na całym jej zachodzie, wiedziałem z doświadczenia, ile żalu, bólu i złorzeczeń powstawało wśród tych, których nie zdołało się wcielić do Polski. W żywej jeszcze miałem pamięci liczne deputacje i delegacje wiosek polskich, przybywających do mnie do Poznania ze łzami w oczach i z sercem rozdartym błagające, by ich nie zostawiano pod rządami pruskimi.
Przewidywałem, że w otchłań rozpaczy popchnę wszystkich tych rodaków, przed którymi niejako sam zamykałem bramę otwierającą wejście do Polski, o które wszyscyśmy tak ciężko walczyli. Wiedziałem, że gorycz zawiedzionych zwróci się przeciwko mnie, że będę przedmiotem oszczerstw i przekleństw, lecz mimo to chłodny rozum i racja stanu nakazywały mi dokonać tego bolesnego cięcia. Na trzeci dzień po plebiscycie, mając rezultaty plebiscytu przed sobą, zamknąłem się w mym pokoju w „Lomnitzu” i zacząłem kreślić nową granicę3. Z bólem serca zostawiłem nie tylko lewy brzeg Odry przy Niemcach, lecz także znaczne połacie kraju po prawym brzegu, rezygnując w ten sposób z części powiatów: raciborskiego, opolskiego i oleskiego. Tę granicę rzuciłem jako przedmiot dyskusji publicznej. Powstała w ten sposób tak zwana „linia Korfantego”. Ziściły się moje przewidywania, posypały się w moją stronę oszczerstwa, groźne deputacje, posądzano mnie nawet o zdradę i wyliczano na konwentyklach miliony, które rzekomo miałem wziąć od Niemców4. Nigdy nie byłem czuły na ataki i oszczerstwa polityczne, a tym mniej reagowałem na nie wówczas, kiedy odpowiedzialność za losy Śląska mnie obarczała.
Generał Le Rond wysunął swoją granicę, nieznacznie tylko od mojej odbiegającą (tzw. linia Le Ronda)5. Najniebezpieczniejsi byli Anglicy, którzy w prywatnych rozmowach najchętniej nic by nam nie byli przyznali. Nastroje włoskie również niezbyt były przyjazne.
Komisja Międzysojusznicza w Opolu, na podstawie wyników plebiscytu, miała opracować raport w sprawie przyszłej granicy polsko-niemieckiej. Czyniłem, co było w moich siłach, aby Komisji narzucić jako przedmiot dyskusji moją linię. W prasie europejskiej – szczególnie francuskiej, przy dzielnej pomocy posła dr. Kazimierza Rakowskiego6 – toczyła się namiętna dyskusja z prasą angielską i włoską w obronie mojej linii, względnie linii gen. Le Ronda. Rzecz naturalna, że przede wszystkim musiałem się starać o stałe informacje o tym, co dzieje się w Komisji Międzysojuszniczej w Opolu i jakie są zamiary poszczególnych Wysokich Komisarzy. Miałem w tym celu nieźle zorganizowaną służbę wywiadowczą, która mnie codziennie niemal informowała o obradach Komisji, o posunięciach i zamiarach poszczególnych Komisarzy.
Obserwowałem wszystkich Komisarzy bez wyjątku. Ponadto byłem w posiadaniu szyfru Komisarza angielskiego Percivala7 i wiele z jego depesz przejmowałem, informując się o najtajniejszych jego zamiarach. Kosze do papierów poszczególnych pp. Komisarzy, jak kopalnie złota eksploatowane przez mych mężów zaufania, również dostarczały mi wiele ciekawego materiału. Lekkomyślnie rzucano tam bruliony i projekty ważnych listów.
„Trzej królowie” opolscy, jak zwano powszechnie opolską Komisję Międzysojuszniczą, przez cały miesiąc marzec i kwiecień układali swój raport; do porozumienia i wspólnych, jednolitych propozycji dojść nie mogli. Toczyła się między nimi taka zacięta walka, jak pomiędzy Niemcami i Polakami. I byliby jeszcze przez całe miesiące Komisarze dyskutowali bez skutku, gdyby Najwyższa Rada Międzysojusznicza8 nie była zażądała energicznie raportu na dzień 3 maja, w którym to dniu miało się odbyć jej posiedzenie w Londynie, na którym rozstrzygnięta miała być także sprawa Górnego Śląska9.
Komisja Opolska wzięła się więc rączo do pracy, by wykończyć swój raport. Dzień w dzień miałem przez swoich mężów zaufania raporty o przebiegu tych dyskusji, bądź to jeżdżąc do Opola, bądź to odbierając ustne raporty w lasach powiatu oleskiego lub w „Lomnitzu”. Informacje otrzymywane wskazywały, że stanowisko Komisarza angielskiego Percivala i włoskiego di Marinisa było nieubłagane. Gdybyśmy się mieli zadowolić tym, co oni nam przyznawali, plebiscyt górnośląski dla Polski byłby kapitalną klęską.
Wiele niepokojących nocy spędziłem, przemyśliwając nad tym, jakby tę klęskę od Polski uchylić i jakby zdobycz, która nam się należała na podstawie wyników plebiscytu, utrzymać dla Polski. Swymi informacjami i obawami z nikim się na razie nie dzieliłem, by nie siać popłochu, przeciwnie – na zewnątrz udawałem wielką pewność swojej wygranej, wlewając wiarę w zwycięstwo we wszystkich, z którymi się spotykałem.
Wiadomości z Opola nadchodziły coraz bardziej pesymistyczne; tylko gen. Le Rond wiernie stał przy nas i bronił naszego stanowiska. Podzieliłem się swojemi troskami z najbliższymi mymi współpracownikami: obecnym marszałkiem Wolnym, p. Gawrychem (który pełnił funkcję szefa wydziału wywiadowczego) oraz szefem wydziału prezydialnego dr. Włodzimierzem Dąbrowskim. Wzywałem do siebie komendanta organizacji wojskowej hr. Macieja Mielżyńskiego oraz jego najbliższych doradców, teoretycznie z nimi rozbierając możliwość ruchu zbrojnego i badając ich plany i pogotowie na ten wypadek. W dyskusjach z nimi żądałem pogotowia.
II
Tymczasem 3 maja się zbliżał. Wszędzie na Śląsku przygotowywano się do obchodu demonstracyjnego naszego święta narodowego. Mój mąż zaufania doniósł mi, że raport Komisji Międzysojuszniczej, względnie raporty Komisarzy wysłane będą do Londynu dnia 1 maja i że prawdopodobnie gen. Le Rond wyśle swój raport z wnioskiem przyznania Polsce Śląska aż do jego linii (Le Ronda). Tymczasem komisarz angielski Percival i komisarz włoski di Marinis zaproponują przyznanie Polsce powiatów: pszczyńskiego i rybnickiego oraz skrawka na wchodzie powiatu katowickiego. Umówiłem się z mym mężem zaufania, który powrócił do Opola, że spotkam się z nim w nocy z dnia 29 na 30 kwietnia, aby odebrać ostatnie ścisłe informacje o raportach i propozycjach Komisarzy międzysojuszniczych.
Gdy nadeszła chwila decyzji, ciężkie przechodziłem chwile. Zdawałem sobie sprawę z konieczności ruchu zbrojnego, lecz niemniej uświadamiałem sobie ogromne trudności, stojące na drodze do osiągnięcia pożądanego celu. Na pomoc Państwa Polskiego liczyć nie mogłem, bo Polska, nie chcąc narazić na szwank młodej swej samodzielności, musiała zachować ścisłą neutralność. Wiedziałem, że Francuzi czynnie nam pomóc nie będą mogli, a jedyna pomoc, której nam użyczyć mogą, będą ciche sympatie, z którymi im się nawet nie wolno będzie zdradzać, ze względu na Anglików i Włochów. Nie widomo było, jak zachowają się Niemcy, czy nie będą usiłowali zbrojnie wkroczyć na Śląsk; nie wiadomo, co zrobi ich przyjaciółka Rosja sowiecka. A skąd wziąć aprowizację, gdy ustanie jej dowóz z Niemiec, od których odgrodzi mur piersi polskich? Trudności aprowizacyjne w Polsce wówczas były niezmierne. Skąd wziąć potrzebną broń i amunicję? Istniejące zapasy nasze ani w części nie wystarczały. A skąd pieniądze, by wyżywić i przyodziewać hufce powstańcze, by nakarmić rzesze robotnicze, których warsztaty pracy staną? Skąd wziąć ludzi potrzebnych do ujęcia życia społecznego i gospodarczego w karby, gdy uda nam się oswobodzić Śląsk? Bez organizacji rozleje się anarchia po całym kraju i zniszczeją nasze bogactwa i nasze warsztaty pracy.
Konieczność ruchu zbrojnego była jednak nieodzowna. Trzeba było przystąpić do czynów. Postanowienie swoje zakomunikowałem najbliższym przyjaciołom. Pułkownika Mielżyńskiego i jego towarzyszy poprosiłem o wydanie ostatnich zarządzeń i utrzymania pogotowia.
Pod wieczór, dnia 29 kwietnia, w towarzystwie mej żony udałem się samochodem do Czarnego Lasu, do majątku śp. Kazimierza Niegolewskiego10, jednego z najzasłużeńszych pracowników plebiscytowych, by tam oczekiwać mego męża zaufania z Opola. Państwo Niegolewscy przeczuwali, że dzieją się jakieś rzeczy nadzwyczajne, bo rozmowy były poważne, a cały wieczór wysłuchiwaliśmy, czy nie zahuczy motor samochodu. Godzina 12, 1-sza, 2-ga…, nikogo nie widać. Oka nie zmrużyłem. O godzinie 2 i pół nad ranem zawarkotał samochód przed gankiem dworku. Ubieram się szybko i schodzę. Na dworze straszna ulewa. Z stojącego przed bramą otwartego samochodu wysiada oczekiwany zwiastun, cały zabłocony i obryzgany11. Oczywiście, że cały dom stanął na nogach. Zamykam się w osobnym pokoju z moim mężem zaufania. Wyjechał z Opola w tej samej chwili, kiedy pojechał kurier z fatalnymi raportami do Londynu. Całą parą pędził na łeb, na szyję do Czarnego Lasu. Le Rond pozostał nam wiernym, dał nam dwie trzecie Śląska, Percival natomiast i di Marinis dają nam Pszczynę i Rybnik oraz mały kawałek powiatu katowickiego.
Alea jacta est12.
Mój samochód podjeżdża. Siadamy do niego z żoną i wczesnym rankiem wjeżdżamy do Bytomia. Ulice puste, tylko górnicy z torbą przez plecy i z lampą w ręku zdążają do pracy. Niejeden z nich zamiast kilofa chwyci niebawem karabin.
Była sobota, dzień 30-ty kwietnia. Żonę wysłałem natychmiast do Poznania, zanim się zamkną granice. Telefonem 30 kwietnia zwołałem jeszcze do południa na konferencję do „Lomnitza” śp. Rymera, późniejszego wojewodę, oraz posła Biniszkiewicza, jako przywódców partii, dalej prezesów wszystkich polskich związków zawodowych. W konferencji uczestniczyli oczywiście także szefowie wszystkich oddziałów Komisariatu Plebiscytowego. Zebranym przedstawiłem sytuację i grożące naszej sprawie niebezpieczeństwo, podkreślając, że jedynie natychmiastowy wybuch zbrojnego powstania może jeszcze dać wyzwolenie ludowi śląskiemu, a Polsce zapewnić to, co jej się z prawa Bożego i ludzkiego należy. O trudnościach i niebezpieczeństwach oczywiście ani słówkiem nie wspomniałem. Wszyscy obecni zgodzili się na wywołanie ruchu zbrojnego. Postanowiono ogłosić na dzień 2 maja rozpoczęcie strajku generalnego, a w nocy z 2 na 3 maja lud miał chwycić za oręż i ławą ruszyć na wroga. Hasłem miało być wykonanie następującego planu zaproponowanego przeze mnie:
Postaram się o to, aby użyć prasy berlińskiej do ogłoszenia w niedzielnym porannym numerze wiadomości o propozycjach Komisarzy międzysojuszniczych, dotyczących nowych granic polsko-niemieckich. Wiadomość o tym poda do Warszawy berliński korespondent Agencji Wschodniej, wówczas „East Express” się zowiącej, a z Warszawy poda Agencja Wschodnia wiadomość do Bytomia. W niedzielę drukarnie nasze na dany znak, odezwy do narodu były już przygotowane, tylko maszyny rotacyjne puścić w ruch, samochody w pogotowiu, by rozwieść nadzwyczajne wydania po wszystkich zakątkach Śląska. Wiece i zebrania były przygotowane, mówcy czekali tylko na hasło.
Oczywiście, że wiadomości o treści raportów Komisarzy Międzysojuszniczych dla Najwyższej Rady w Londynie nie mogłem podać do Berlina ani telefonicznie, ani telegraficznie. Wysłałem z wiadomością ustną do Berlina kap[itana] Jankowskiego. Wieczorem, gdy pociąg już według planu musiał być w Berlinie, z niecierpliwością czekałem telefonu z Berlina i słów umówionych, mających oznaczać, że sprawa szczęśliwie załatwiona i że niemieckie pisma wiadomość zamieszczą. Czekałem daremnie całą noc, nie zmrużyłem oka. Czekałem nazajutrz do południa przy telefonie, lecz ten milczy. Podniecenie moje dochodzi do najwyższego punktu. Łączę się z Berlinem, ale zgłaszający się korespondent „East Expressu” o niczym nie wie, p. Jankowskiego nie widział. Oględnie i półsłówkami tłumaczę mu, o co mi chodzi; nie może zrozumieć. Wściekły pożegnałem go epitetem niezbyt pochlebnym i telefon zawieszam.
Co robić?
Okazało się później, że p. Jankowskiego zatrzymali Niemcy we Wrocławiu, tak że na czas do Berlina nie zdążył13. Łamię sobie głowę, jak wybrnąć z trudnej sytuacji. Nareszcie biorą arkusz papieru i piszę wiadomość o treści raportów alianckich do Najwyższej Rady, posyłam ją do drukarni14, wnet maszyny rotacyjne huczą, egzemplarze gazet wypadają z nich jak sieczka krajana, wartko ładuje się je na samochody, które w piekielnej jeździe przebiegają miasta i wioski, wszędzie rozrzucając nadzwyczajne wydania. Poruszenie wszędzie niebywałe. Mówcy otrzymują hasło i udają się na zebrania i wiece.
Jutro strajk generalny! Jutro oręż w rękę! Jutro uderzyć na wroga! Jutro do boju ostatecznego o nasze wyzwolenie i połączenie się macierzą!15.
Tymczasem z „Lomnitza” kazałem usunąć ważne dokumenty poufne i schronić je w miejscu bezpiecznym. Sam zabrałem rzeczy najpotrzebniejsze i w towarzystwie obecnego marszałka Wolnego i starosty dr. Dąbrowskiego wyjechałem z Bytomia do Sosnowca. Ludność tłumnie po miastach i wioskach w niedzielę 1 maja się przechadzająca, nie przeczuwała, że za 24 godziny rozpocznie się krwawy bój, który zadecyduje o jej losie i o przyszłości politycznej G. Śląska16.
Dobre uzupełnienie artykułu Korfantego daje raport Jana Kowalewskiego, kierownika Oddziału II Dowództwa Obrony Plebiscytu, z wyjazdu do Opola prawdopodobnie 21 kwietnia 1921 r.17. Podróż Kowalewskiego do Opola miała na celu nawiązanie kontaktu ze sferami wojskowymi Komisji Międzysojuszniczej, uzyskania opinii o sile niemieckiej organizacji bojowej po rozbiciu przez aliantów gliwickiego dowództwa „Mitte” oraz zorientowania się w sytuacji politycznej po powrocie gen. Le Ronda z Paryża. Kowalewski rozmawiał przede wszystkim z oficerami francuskiej służby wywiadowczej SRI. Francuzom podał się za wysłannika Oddziału II Naczelnego Dowództwa WP w Warszawie, który „otrzymał zlecenie badania terenu G. Śląska i pogranicza z Niemcami na wypadek okupacji przez Wojska Polskie przyznanego Polsce terenu”.
Odniósł wrażenie, że Francuzi na podstawie materiałów uzyskanych w wyniku rozbicia w przededniu plebiscytu niemieckiej organizacji w Gliwicach umniejszali jej wartość bojową, uznali ją za pozbawioną szans w starciu z regularnym wojskiem. Po wyłapaniu dowódców sama się rozpadnie. Według Kowalewskiego: „Oficer SIR twierdzi z całą stanowczością, że materiał ludzki, jakim organizacja niem. bojowa na terenie G. Śląska rozporządza, stoi pod względem moralnym i bojowym niżej wszelkiej krytyki i wiąże się z organizacją bojową jedynie dla celów materialnych. Wyjątek stanowią nieliczni oficerowie wyżsi, między którymi trafiają się zapaleńcy i ideowcy, reszta idzie tylko na żołd, unikając wszelkiego narażania się”. Ten sam oficer miał twierdzić, że „Niemcy przyjmą wszelką decyzję co do G. Śląska i prócz krzyku w gazetach i opinii nic nie będą w stanie uczynić”. I dalej: „Wiadomości o siłach Orgeschu, brygadzie Erhardta itp. uważa za przesadzone lub nieprawdziwe. Jako jedyną poważną, poza Reichswehrą, instytucję wojskową uważa Arbeitsgemeinschaft, która centralizuje wszystkie organizacje wojskowe niemieckie”.
W nastawieniu politycznym Francuzów, Anglików i Włochów Kowalewski nie odnotował istotnej zmiany. Co do wyników plebiscytu i dalszych losów sprawy górnośląskiej:
1. Francuzi są bez zastrzeżeń nam przychylni w sprawie G. Śląska, Anglicy i Włosi stoją po stronie Niemców.
2. Rezultaty plebiscytu są uważane w IK jako fatalne dla nas. Utrzymanie się Polski na linii Korfantego będzie niezwykle trudnym. Francuzi z tym kierunku pójdą nam na rękę jak najdalej, wytargowując Polsce maksimum terenu. Anglicy stoją na stanowisku przyznania Niemcom całego G. Śląska. Idea Freistaatu nie jest na razie brana w rachubę, jako nieprzewidziana Traktatem Wersalskim.
3. IK poweźmie prawdopodobnie decyzję bardzo ogólnikową i prześle ją Radzie Ambasadorów. Ze względu na zasadniczą różnicę zdań każdy komisarz prześle oprócz tego swoją opinię swemu Rządowi. Rada Ambasadorów rozpatrzy kwestię, lecz również nie poweźmie decyzji, która oprze się dopiero Radę Najwyższą.
4. Jako oficjalne kryterium do decydowania o losach G. Śląska będą przyjęte wyniki głosowania. Jednakowoż jest jeszcze czas na wpływanie na nastroje i opinie IK i w tym kierunku ze strony Polski nic się nie robi. Ta inercja jest zgubną, gdyż nie daje przychylnym nam Francuzom żadnych argumentów do ręki, wówczas gdy akcja dyplomatyczna niemiecka nie ustaje i ugruntowuje swoje wpływy w sferach angielsko-włoskich.
Kowalewski dla uzyskania dalszych informacji zamierzał wybrać się do Opola w następnym tygodniu. Nie doszło do tego, bo wybuchło już powstanie.
Do zakreślonego tu tematu Korfanty wrócił po dwóch latach artykułem Walka o granice śląskie18. Oto najistotniejsze fragmenty tego artykułu:
Noc z 20 na 21, dzień 21 i 22 marca, gdy nadchodziły wyniki głosowania plebiscytowego do naszej centrali w „Lomnitzu” w Bytomiu, były chwilami największego napięcia nerwowego, któreśmy w owych czasach przechodzili. Nareszcie na schyłku 22 marca ostateczny rezultat plebiscytu był znany. Obie strony głosiły światu swoje zwycięstwo. Niemcy powoływali się na absolutną większość głosów, oddanych za nimi na całym terenie plebiscytowym, strona polska, powołując się na przepisy Traktatu Wersalskiego, podkreślała bezwzględną większość gmin, które opowiedziały się za Polską. Po stwierdzeniu.
Oba artykuły sprzed Marzeń i zdarzeń mają swoją wartość poznawczą. Nieobciążone polemicznym wyjaskrawieniem, są spokojniejsze, wydają się obiektywniejsze. W nich jeszcze Grażyński i Mielżyński nie pojawiają się. O ile krytyczne uwagi Korfantego pod adresem wojewody trzeba uznać za uzasadnione, to lekceważące odnoszenie się do Mielżyńskiego w realiach 1921 r. nie wydają się przekonywać. Wystarczy odwołać się do znawcy przedmiotu Wacława Ryżewskiego – w jego ocenie dowódca Obrony Plebiscytu panował nad sytuacją w organizacji, walnie przyczynił się do przekonania warszawskich decydentów wojskowych o nieodzowności wzniecania ruchu zbrojnego19.
Do objaśnienia dalszych wydarzeń trzeba odesłać do książki wspomnieniowo-dokumentacyjnej przywołanego już dra Włodzimierza Dąbrowskiego, szefa Wydziału Prezydialnego Komisariatu Plebiscytowego, którego Korfanty w Marzeniach i zdarzeniach nazywa też osobistym sekretarzem, towarzyszącym mu we wszystkich najważniejszych poczynaniach. Korfanty potwierdza, że Dąbrowski „robił sobie nie tylko zapiski, ale zabrał wiele dokumentów”, których ze względu na tajne treści nie można jeszcze opublikować20. Zapewne to i prawda, ale ważny wydaje się też inny aspekt sprawy. Swoją książkę Dąbrowski napisał przed 1926 r. albo wkrótce potem, w każdym razie w czasie, gdy należał do stronników Korfantego. Wówczas jej nie opublikował, przeleżała u Korfantego. Na jakimś etapie Dąbrowski zmienił orientację polityczną, przystał do sanacji i publikacja rękopisu zachwalającego Korfantego nie wchodziła w rachubę. Można domniemywać, że bez zgody autora w 1930 r. „Polonia” wydrukowała fragment21. Wynika z niego, że książka nosiła tytuł Przyczynki do powstania ludu polskiego na Górnym Śląsku w maju 1921. Rękopis Zbigniew Korfanty już po wojnie, po śmieci autora, który zginął w Auschwitz, opublikował pod tytułem Trzecie powstanie śląskie. Rok 1921 (Odnowa, Londyn 1973). Książka Dąbrowskiego, gdyby ukazała się we właściwym czasie, mogła przestawić dyskusję o trzecim powstaniu. Tak się jednak nie stało.
Odwołując się do książki Dąbrowskiego, zamieścił Korfanty w Marzeniach i zdarzeniach wydruki rozmów, które prowadził z premierem Witosem. Korfanty, aby nie narażać Polski na zarzut czynnego zaangażowania, zaproponował premierowi: „Ja podaję się do dymisji jako komisarz plebiscytowy, motywując to uchwałami Komisji Międzysojuszniczej, za których następstwa nie mogę brać odpowiedzialności. Rząd dymisję przyjmuje, ponieważ stanowczo się upieram”. Witos w imieniu rządu zajął niezdecydowane, dwuznaczne stanowisko. Rada Ministrów sprzeciwiła się wybuchowi powstania. Inaczej postąpić nie mogła. Formę zdymisjonowania Korfantego uznała za niewłaściwą. Korfanty z zadowoleniem podchwycił propozycję odwołania go ze stanowiska komisarza plebiscytowego. W ten sposób Rada Ministrów uchwałą z 3 maja podała do wiadomości publicznej: „Wobec przekroczenia przez Pana Korfantego jego pełnomocnictw jako komisarza plebiscytowego rząd odwołał go ze stanowiska”. Korfanty swoją inauguracyjną powstańczą odezwę rozpoczął od zdania: „Rząd Polski odwołał mnie ze stanowiska komisarza plebiscytowego, ponieważ niezdolny byłem przeszkodzić wybuchowi ruchu zbrojnego”. Tak to zostało przemyślane i uzgodnione. Rząd zachował pozory zdystansowania się od tego, co się stało na Górnym Śląsku, Korfanty mógł obwieścić, że staje na czele powstania.
Decyzja rządu o odwołaniu Korfantego ze stanowiska komisarza plebiscytowego, odczytana literalnie bez zrozumienia kontekstu podczas jego starań o premierostwo w 1922 r., nabrała absurdalnego pomówienia o nieposłuszeństwo urzędnika państwowego, który odmówił wykonania polecenia władzy przełożonej. Tezę tę uzasadnił z całą powagą przeprowadzony wywód prawny22.
Autor: prof. dr hab. Edward Długajczyk
Przypisy:
- Przedruk w Wojciecha Korfantego „Marzenia i zdarzenia”, oprac. W. Zieliński, Śląski Instytut Naukowy, Katowice 1984
- J.A. Gawrych, Hotel Lomnitz. Z tajemnic szefa wywiadu, Śląska Spółdzielnia Wydawnicza „Lechia”, Katowice 1947, s. 149–151.
- Propozycję rozgraniczenia obszaru plebiscytowego z 22 marca przedstawił Korfanty w odezwie opublikowanej 24 marca („Goniec Śląski” nr 68. Vide: Źródła do dziejów powstań śląskich, t. III. cz. I Styczeń-maj 1921, red. K. Popiołek, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1974, s. 239–240), czyli na długo przed ogłoszeniem przez aliantów oficjalnych wyników głosowania plebiscytowego. Nazwa „linia Korfantego” przyjęła się nieco później. Użyło jej 26 marca Ministerstwo Spraw Zagranicznych w instrukcji dla placówek dyplomatycznych w sprawie polskich żądań terytorialnych na Górnym Śląsk. (Źródła…, s. 263–266). Korfanty w odezwie z 22 marca uznał wyniki plebiscytu „za wielkie zwycięstwo dziejowe w walce o przynależność państwową Górnego Śląska i wolność i szczęście ludu polskiego”. Twierdził, że w obrębie wykreślonej przez siebie granicy przeszło 80% gmin oświadczyło się za przynależnością do Polski. Nie zaznaczył, że były to przeważnie gminy wiejskie, podczas gdy miasta głosowały za Niemcami. Jan Przewłocki wyraził przekonanie, że linia Korfantego powstała przy współpracy Le Ronda – J. Przewłocki, Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku w latach 1920–1922, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1970, s. 102.
- Tak istotnie się działo. Jan Ludyga-Laskowski nazwał linię Korfantego „szatańskim projektem podziału G. Śląska” – Rola p. Korfantego na G. Śląsku, „Kurier Poranny” nr 257 z 19 września 1922 r. Faktem też jest, podczas zmagań o premierostwo w 1922 r. Korfanty sięgał do „śląskości” przeciwko Polsce. Podobno jego: „Agitatorzy głośno wołali, że Polska sama jest winna, że nie osiągnęła linii Odry. Piłsudski tego nie chciał i Witos; niech no tylko Korfanty zostanie prezesem Rady Ministrów, a natychmiast Śląsk po Odrę będzie polskim” – Zbrodnicza agitacja „Korfanciarzy” na Śląsku, „Kurier Poranny” nr 202 z 26 lipca 1922 r.
- Gen. Le Rond swojej opcji publicznie nie przedstawił jako linii Le Ronda. Co najwyżej zapewniał, że Polska ma szanse dostać mniej więcej tyle, ile nakreśliła linia Korfantego.
- Dr Kazimierz Rakowski przebywał stale w Paryżu jako wysłannik Korfantego, zajmując się urabianiem francuskiej opinii publicznej na rzecz Polski.
- W tekście stale błędnie Perceival.
- Właśc. Rada Ambasadorów wielkich mocarstw.
- Żądania takiego prawdopodobnie nie było. Co do daty zwołania do Londynu Rady Najwyższej krążyły tylko przypuszczenia
- Czarny Las w powiecie lublinieckim.
- Był to konsul generalny Daniel Kęszycki z Opola.
- Iacta alea est – kości zostały rzucone.
- J.A. Gawrych, Hotel Lomnitz…, s. 150: „Plan działań miał Korfanty gotowy – był zdecydowany ogłosić strajk generalny i dać rozkaz do wybuchu powstania. Przedstawiwszy w krótkości groźną sytuację, zażądał, abym mu natychmiast dał człowieka, który by mógł wyjechać do Berlina. Miał on za pośrednictwem p. Wysockiego z »East Express« lub naszego konsulatu postarać się o umieszczenie w prasie berlińskiej wiadomości o niekorzystnej dla Polski propozycji podziału Śląska.
- Pisma nasze, powołując się na wiadomość z Berlina, mogły bez obaw zdekonspirowania naszych informatorów ogłosić decyzję Aliantów. Wybrałem do tej misji kapitana Bogdana Jankowskiego, mego 1 referenta i wydzwoniwszy majora Boudeta, francuskiego komendanta powiatowego, uzyskałem za pół godziny paszport na nazwisko Buchner, za którym to paszportem o godzinie szóstej pięćdziesiąt kapitan Jankowski wyjechał do Berlina. We Wrocławiu natknął się na jakiegoś szpicla, który go zaprosił na piwo. Nie chcąc wzbudzić podejrzenia, zaproszenie przyjął, przez do spóźnił się na pociąg, przybywając do Berlina pod wieczór, na dobitkę nie zastał p. Wysockiego, skutkiem czego nie udało mu się wspomnianej wiadomości umieścić w wydaniach wieczornych. Notatka ta ukazała się w rannym wydaniu niedzielnym (1 maja), o ile sobie przypominam, w »Berliner Tageblatt«”. Kpt. Bogdan Jankowski w późniejszym wniosku odznaczeniowym napisał, że we Wrocławiu został uwięziony, „ratując się ucieczką”. Do Berlina mógł dojechać najwcześniej koło północy, a nie wieczorem, jak sugeruje Gawrych. W dalszej części swojego wywodu Gawrych streszcza przebieg zabrania 30 kwietnia w Komisariacie Plebiscytowym. Pewne zapożyczenia świadczą, że znał artykuł Korfantego z „Rzeczpospolitej”.
- Zob. nadzwyczajne wydanie „Gońca Śląskiego” z 1 maja z informacją o propozycjach aliantów opolskich podzielenia Górnego Śląska i spreparowanego doniesienia o zamiarach kapitalistów zniszczenia przemysłu na wypadek przekazania go Polsce. Źródła…, s. 400–403.
- Redaktorowi naczelnemu „Rzeczpospolitej”, Stanisławowi Strońskiemu, coś nie zgadzało się w ostatnich doniesieniach prasowych, poczuł się zdezorientowany. Na myśl mu nie przyszło, że to mogła być sprawka Korfantego, którego podziwiał, ale nie wyobrażał sobie jako inicjatora powstania.
- Na maszynopisie data nieczytelna. Data sporządzenia raportu 23 kwietnia 1921 r. CAW, Wydział i Komitet Plebiscytowy Górnego Śląska. Odezwy meldunki, raporty sytuacyjne, rezolucje, korespondencja w sprawach personalnych, I 130.58.1, s. 155–156.
- W. Korfanty, Walka o granice śląskie, „Polonia” nr 78 z 20 marca 1927 r.
- W. Ryżewski, Trzecie powstanie śląskie 1921. Geneza i przebieg działań bojowych, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1977, 186–191.
- Wojciecha Korfantego…, s. 78
- „Polonia” nr 2150 z 30 września 1930 r.
- Rząd J.I. Nowaka… „Kurier Poranny” nr 209 z 2 sierpnia 1922 r.